niedziela, 28 lutego 2016

45.

Pozostało mniej niż 100 dni do matury i życie jest w pewnym sensie schematem. 
Pobudka. Autobus. Marnowanie czasu. Powrót. Drzemka. Jakaś forma samokształcenia (ewentualnie). Sen. 
Uświadamiam sobie, że musiałam dwa lata oswajać się z ogromem szkolnej pracy, żeby zrozumieć, że w większości jest mi kompletnie zbędna. Przez ten czas zmuszałam się do skupiania się na tym, co mnie nie interesuje, zjada kreatywność, powoduje stres, męczy. Wciągnął mnie wir ambicji narzuconych przez szkolne stereotypy, którym koniec końców nie uległam w stu procentach... ale jednak. 
Czuję teraz, że idąc do szkoły, marnuję czas. Mogłabym go wykorzystać na czytanie książki, tworzenie portfolio na studia, nawet liczenie matmy, ale... muszę wyrobić frekwencję (patrząc w jeden punkt przez siedem godzin). Szkoło naszego kraju, powiedz mi: dlaczego? 
Myślałam, że problem dotyczy tylko mnie, ale nie jest tak. Problem dotyka każdego, z kim miałam przyjemność rozmawiać. Problem stał się tabu, które boimy się poruszać, boimy się pokazać "słabość". Śmieszne. Albo smutne.